Tylko nie mówcie, że znacie te historie od dawna!
Byłoby dziwne gdyby tak nie było. Przecież chodzi tu o opowieści, które były przekazywane z pokolenia na pokolenie właśnie w Głogoczowie. Ich tematem są zdarzenia, które tu się działy lub mogły wydarzyć... Na pewno nie ma dowodu, że tak nie było!
Niektóre z Historii były już kilka lat temu publikowane na łamach Gazety Myślenickiej. Obecnie będą więc w pewnej części powtórzone, chociaż po tych kilku latach niekiedy informacje się uzupełniły i pojawiły nowe, dotąd nieznane wątki i fakty. Opowiadania więc mogły nabrać nieco innej treści.
E. D.
Już za dwa lata będzie obchodzony piękny jubileusz 700-lecia parafii w Głogoczowie i 200-lecia rozpoczęcia budowy nowego kościoła. Tak, rozpoczęcie budowy upamiętnia napis umieszczony nad wejściem głównym do kościoła parafialnego: A.D. 1812.
Ten niespokojny i znaczący w historii Polski i Europy rok zaznaczył się i w historii tutejszej społeczności. Głogoczów został wybrany jako jedna z wielu parafii, gdzie realizowano projekt budowy nowego kościoła w stylu opracowanym przez cesarza austriackiego Józefa, stąd określenie "styl józefiński". Projekt ten przygotowany był dla budowy kościołów wiejskich i zakładał, że kościoły takie budowane będą jako budowle orientowane (czyli skierowane na wschód), jednonawowe, z wieżą. Wchodząc do kościoła wejściem głównym od zachodu wierni przemierzają drogę od świata ciemności do światła wschodu. Z tego też powodu zasadniczo przy wejściu głównym umieszczano chrzcielnicę, gdzie rozpoczyna się pielgrzymowanie chrześcijanina.
Ale na razie jest rok 1812. Rozpoczęła się budowa największego obiektu we wsi. Zatrudniono najlepszych majstrów. To już nie drewniany, mały kościółek, ale wielka, jak na tę wieś, świątynia. Będzie powodem dumy i radości dla parafian w sytuacji, gdy niektóre sąsiednie miejscowości jeszcze długo będą czekać na własny kościół i parafię. Toteż wielu ciekawskich zarówno z samego Głogoczowa jak i sąsiednich wsi przybywało, aby przyglądać się rosnącym murom. Wielu też przygodnych przechodniów i przejezdnych całkiem obcych zatrzymywało się na drodze biegnącej obok budowy, aby podziwiać powstające dzieło.
Pewnego słonecznego popołudnia przechodził też tamtędy wędrowiec, człowiek tu obcy. Ubrany był skromnie, torby przy sobie jakieś niósł i psa prowadził na sznurku jak dziad proszalny. Postawa jednak jego była wyprostowana, a spojrzenie dziwnie dumne i śmiałe. Włosy zaledwie lekko szpakowate rozwiewał mu wiatr, bo człowiek ten czapkę zdjął z głowy raz dla ciepłej pogody, a i z uwagi, że do miejsca poświęcanej budowy przychodził i na powitanie pochwalił Pana Boga. Żebrak to był zwykły czy żołnierz wielkiej napoleońskiej armii, któremu oddział rozbito, a który nie mógł wracać do rodzinnego domu, czy też emisariusz- patriota, a może jeszcze ktoś całkiem inny...
Że to słońce powoli chyliło się ku zachodowi rzucając coraz dłuższe cienie, rozsiedli się budowniczowie i pomocnicy na juzynę - posiłek tego dnia przedostatni. Dziad przysiadł na kamieniu z boku, a szary pies wyciągnął się koło jego nóg kładąc wielki łeb na łapach. Początkowo nikt na przybysza nie zwracał uwagi, bo jak powiedziano, wielu ludzi koło budowy się kręciło. Skrzypiały łyżki o wręby misek, błyskały ostre noże krojąc chleby ogromne i dobrze wypieczone. Zapach strawy unosił się nad siedzącymi. Dział siedział tak dłuższą chwilę w milczeniu, aż w pewnym momencie zapytał:
- A cóż to dobrzy ludzie budujecie?
Siedzący najbliżej murarz odpowiedział z dumą:
- A kościół, dziadku! Na chwałę bożą!
Dziad pokręcił głową:
- No, no! Na chwałę bożą, powiadasz... Piękna i wielka budowla to będzie jakich po wsiach mało skoro fundamenty aż takie. A skądże to materiał macie? Okolica tu, jak widzę, w kamień niezasobna?
Mężczyzna przełknął kęs chleba.
- Karczma tu niedaleko stała. Stara, opuszczona, tośmy na fundamenty kamienia z rozbiórki wzięli.
Dziad poruszył się niespokojnie.
- Jakże? Z karczmy żeście kamień na kościół wzięli? Toż na tych kamieniach krew ludzka! Toż one krwią zbrukane!
Oburzenie dziada zdawało się nie robić wrażenia na rozmówcy, gdyż ten spokojnie dalej przeżuwał posiłek, odganiając jedynie natrętne muchy, co się do mleka pchały.
- A to się sto lat będziecie modlić, a ksiądz z tego kościoła nie wyjdzie!
Chłop zdziwiony aż podniósł się z siedziska. Jakże to "ksiądz z kościoła nie wyjdzie"? Przecież wychodzi zawsze na procesję i po mszy... Oburzonym spojrzeniem obrzucił wędrowca.
- A idźcież dziadu, skądżeście przyśli!
Wędrowiec podniósł się ze swego miejsca, wziął psa na sznurek i powoli ruszył drogą nie oglądając się już na budowniczych, którzy powoli podnosili się po juzynie i zabierali od nowa do pracy.
Ukończono budowę. Kościół uroczyście poświęcono. W każdą niedzielę wypełniał się po brzegi rozmodlonym narodem. Uroczyste procesje przy biciu dzwonów obchodziły go wielokrotnie. Zapomniano o przepowiedni dziada.
I minęło sto lat modlitwy Głogoczowian, a z kościoła tego nie wyszedł ksiądz...
19.10.2010