Osiemnasty Maja Roku Pamiętnego Tysiąc Dziewięćset Dwudziestego
Nabożeństwo majowe i dzwony kościoła,
Witały na świecie małego Karola.
Nikt nie wiedział, kim będzie na ziemskim padole,
Ale sam Bóg wielki i wszystkie anioły,
Już wtedy wybrały Jemu tron Piotrowy.
Dwudziestego czerwca państwo Wojtyłowie,
Ochrzcili chłopczyka w pobliskim kościele,
Dziecię Matce Boskiej pod opiekę dają,
Całe jego życie w Bogu zamykają.
Rodzice szczęśliwi - dziecię zdrowe rośnie,
Do kościoła chodzi i modli się wzniośle,
Przy każdej okazji i w każdej intencji zagląda w te progi,
Nasz Karol ubogi.
A z okna pokoju,
Na ścianie kościoła oglądał codziennie wyryte w piaskowcu tam słowa:
"TEMPUS FUGIT, AETERNITAS MANET"
"CZAS UCIEKA WIECZNOŚĆ POZOSTAJE"
Co on wtedy myślał?
Nikt nie zgadnie przecie,
Bo cóż w małej głowie ma malutkie dziecię.
Lata uciekały chłopiec szybko rośnie,
Wczoraj było lato, a dziś już przedwiośnie.
Tak lat osiemnaście w Wadowicach gościł,
Mieszkał tam i bawił się uczył no i modlił.
Lubił grywać w piłkę,
Zimą lubił narty,
Lecz po osiemnastce skończyły się żarty.
Wróg napadł na Polskę,
Karol w to nie wierzy,
I po ciężkiej pracy wprost,
Do domu bieży.
Tam uklęka przed obrazem Najświętszej Panienki,
Oddając jej pod obronę,
Swych rodaków męki.
Potem do Krakowa z Wadowic ucieka,
Tam się nim zajmuje kardynał Sapiecha.
Karol bardzo zdolny zawsze był prymusem,
Z góry na dół piątki,
Nigdy pod przymusem,
Korzystał z ksiąg mądrych,
No i z doświadczenia,
Wykorzystał głosy swojego sumienia.
Miał wiele okazji by zostać aktorem,
Lecz ktoś mu powiedział,
"Ty zostań doktorem,
Doktorem dusz ludzkich doktorem sumienia,
Będziesz leczył dobrze wiem to bez wątpienia"
I wybrał Karol drogę z krzyżem w ręku,
Idąc przez swe życie bez żadnego lęku.
Niedobrzy ludziska kłody mu rzucali,
Lecz on je pokonał i nie miał doń żali.
Myślał tylko w ciszy,
Myślał bez ustanku,
Czy jeszcze pomożesz mi Boży Baranku?
Hart ducha i siła i wiara olbrzymia,
Nadzieja i miłość były bez wątpienia,
Zaletą dla tego skromnego człowieka,
Co wszystkich "najwyższych" naprawdę urzekał.
Najpierw był proboszczem,
Potem kardynałem.
Bardzo lubił młodzież,
Z nią wyjścia na hale,
W góry sercu bliskie te Tatry wspaniałe.
I Polskie jeziora,
I spływy kajakiem,
I czasem pobiegać po kwitnących makiem łąkach polskiej ziemi,
Którą tak miłował,
Której przyrzekł wierność i którą szanował.
Przyszedł dzień kolejny z życia kardynała,
Z prymasem Wyszyńskim do Rzymu wyjeżdża na pogrzeb papieża,
A później konklawe go czeka,
Stu jedenastu sprawiedliwych kogoś już wybrało ,
Ukazał się dym biały,
Na niego czekano,
Plac Św. Piotra,
Krzyki, no i wrzawa,
Na centralnym balkonie stoi już Felicji,
I ze łzami w oczach,
Nowinę wykrzyczy,
"HABEMUS PAPAM"
Z dalekiego kraju,
Kardynale Wojtyła,
-to Polak wołają
I ukazał się w oknie,
Nasz Karol wspaniały,
W czerwonym ornacie,
Z paliuszem na piersiach,
Z uśmiechem na twarzy,
Do całego tłumu po włosku coś gwarzy,
Wszyscy brawo biją, cieszą się i śmieją,
Inni popłakują i w piersi się biją,
Cały świat obiegła radosna nowina,
Że papieżem został kardynał Wojtyła,
Zaczął swoją drogę znów jakby od nowa,
Na rozstajach świata ta głowa kościoła,
Cudnie radzi sobie w każdej sytuacji,
Mówiąc w wielu językach, do wielu populacji,
Na placu Piotrowym papież ściska ręce pielgrzymów gotowych,
Na podjęcie wyzwań,
Jakie życie stawia,
Nagle znów wybucha niespodziana wrzawa,
Papież z nóg się słania,
Ktoś do niego strzelał,
Lecz w pobliżu była,
Najświętsza panienka,
Która kulę Ali Agcy,
Przytrzymała w rękach,
Kula nie trafiła w serduszko papieża ,
Ale postrzelony do kliniki zmierza,
Tam go ratowali wspaniali lekarze,
Przy pomocy Matki Boskiej,
Życie mu wrócili,
I na długie lata na tron posadzili,
I tak nam panował i Polskę odwiedzał,
Górali i Ślązaków, Kaszubów i Krakowiaków,
I miasteczko swoje piękne Wadowice,
I dom swój rodzinny,
I groby rodziców,
- bo był im to winny,
Kalwarię Zebrzydowską, Jasną Górę i Warszawę,
Ludźmierz i Łagiewniki no i Zakopane,
Lecz zawsze ten sam zamyślony człowiek,
Zanurzony w modlitwie,
Przy każdej okazji,
Człowiek stary i chory,
Ale jakże silny,
Potrafi być wesoły ,
I czasem iskierka w oku mu zabłyśnie,
I lubi coś zrobić, chyba na umyślnie ,
Na jego wizyty kraj nasz zawsze czekał,
Bo gościł w swych progach świętego człowieka ,
Lecz czas szybko płynął, wybiła godzina,
Kiedy wszyscy ludzie swe oczy zwrócili na okno papieża,
Kto może , ten zmierza w najbliższą świątynię,
Tam modlitwę zanosząc za zdrowie papieża,
Modlił się świat cały,
Ludzie różnej wiary,
Za tego człowieka,
Co od nas ucieka ,
Zygmunt głośno zabił,
Niosąc całej Polsce wiadomość okropną,
Jan Paweł nie żyje,
Odszedł do wieczności,
U samego Pana Boga w niebie teraz gości,
I z góry spogląda na tą ziemię naszą,
Na te góry i jeziora i łąki z makami,
I choć czas ucieka on zawsze jest z nami.
Bogumiła Sowa, Głogoczów 2006, na stronach glogoczow.pl zamieszczono 30.04.2011r.
http://bogumilasowa.republika.pl/