W marcu dni stawały się coraz dłuższe a słońce mocniej przygrzewało. Zaspy śniegu zaczęły topnieć a na Polanie Siedmiu Sosen i w kilku miejscach pojawiła się młodziutka zielona trawa. Pewnego poranka pośród mchu i trawy zakwitły nawet białe zawilce. Florek był zachwycony ich widokiem. „Będą na bukiet dla mojej żony Róży” - cieszył się zrywając kwiaty. Bukiet tak bardzo spodobał się lisiczce, że pobiegła do rodziców, aby go pokazać. Mama Aniela pochwaliła kwiaty, ale tata Zygmunt tylko uśmiechnął się pod rudym, lisim wąsem.
- Ja, Florku, już miesiąc temu przyniosłem żonie bukiet kwiatów - powiedział do zaskoczonego zięcia. - To były małe, białe przebiśniegi i naprawdę musiałem się sporo nabiegać po lesie, aby odnaleźć miejsce gdzie spod śniegu wyrastały te zimowe kwiatuszki. Ale ty Florku przyniosłeś prawdziwy wiosenny bukiet - stwierdził Zygmunt.
Na tym rozmowa została przerwana, bo na polanie sarny zaczęły coś głośno opowiadać. Okazało się, że znalazły nad strumieniem całe poletko filetowych krokusów i zachęcały wszystkich, aby poszli je podziwiać.
- A ja widziałem nawet fiołki - zaczął się przechwalać wilk Wilhelm.
- Gdzie? - zapytały zwierzęta.
- Na zboczu rzeki, tam gdzie już widać ludzkie domy - odrzekł.
- Pójdźmy tam - powiedział Florek do Róży - ja jeszcze nigdy nie widziałem fiołków.
Kiedy para lisków znalazła się nad rzeką, oczom ich ukazał się dziwny widok. Na drugim brzegu rzeki stała grupa ciepło ubranych dzieciaków a pani nauczycielka, nie wiadomo dlaczego, trzymała w ręce trochę słomy. Potem wzięła spory patyk. Owinęła na nim słomę a dzieci włożyły na tę kukłę starą spódnicę, podarty sweter i korale. Ktoś nawet chustkę zawiązał na słomianej głowie. „Co to będzie?” - dziwili się Róża i Florek. Nagle rozległy się radosne okrzyki dzieci i kukła poszybowała na lodową krę na środku rzeki.
- Płyń Marzanno z zimą do morza! - Zawołała pani nauczycielka, a dzieciaki pomachały jej na pożegnanie. Lodowa kra przesuwała się wraz z nurtem rzeki, a pani wraz z dziećmi ruszyła w kierunku wioski. Oniemiałe lisy stały jeszcze chwilę nad wodą.
- Trzeba ją ratować! Natychmiast! - oprzytomniał Florek.
Na zakolu rzeki nurt był znacznie wolniejszy i tam przy brzegu był jeszcze gruby lód. Florek położył się na nim a stojąca na brzegu Róża przytrzymała go za jedną łapkę. Drugą łapką Florek zdołał uchwycić Marzannę i takim sposobem wszyscy troje bezpiecznie opuścili rzekę.
Słomiana kukła podczas akcji ratowania trochę uległa uszkodzeniu. Ale Florek na nowo przywiązał słomę do patyka, poprawił korale i zaproponował, aby Marzannę zanieść na Polanę Siedmiu Sosen. Jakże wielkie było zdziwienie wszystkich zwierząt, gdy kukła została przyniesiona.
- Na co nam taka byle jaka lalka? - zapytała sowa Klara, która widziała w mieście prawdziwe lalki dla dziewczynek.
- A mnie się podoba nawet taka - powiedział wilk Wilhelm, który w życiu nie widział żadnej lalki.
- Tylko, żeby sarny nie zjadły słomy, z której jest zrobiona - zatroskała się lisica Aniela, bo widziała, jaką radość mieli Róża i Florek z uratowania Marzanny.
- Ależ skąd, takie podejrzenia?! - obruszyły się sarenki. - Nie mamy zamiaru zjadać czyjejś lalki. Można ją bezpiecznie tu zostawić.
I Marzanna została pośród leśnych zwierząt. Na noc została oparta o pień najwyższej topoli, jaka była na polanie. Niespodziewanie w nocy spadł duży śnieg. Rano topola do połowy pnia stała już w śnieżnej zaspie. Ale najdziwniejsze było to, że słomiana Marzanna stała na czubku zaspy i wciąż była oparta o tę wysoką topolę.
- Ciekawe, dlaczego ona wygląda nieco lepiej? - głośno zastanawiał się wilk Wilhelm. - Jej korale bardziej błyszczą, sweter już nie ma dziur a nawet słoma, z której jest zrobiona nie kruszy się tak jak wczoraj!
Nikt nie rozwiązał tej zagadki, bo zwierzęta nie miały czasu zastanowić się nad tym. Śnieg wciąż padał i coraz trudniej było im trafić do swoich norek i kryjówek. Niestety padało w następną noc i następny dzień, i w kolejną noc również. Na trzeci dzień Polana Siedmiu Sosen była już niewidoczna spod olbrzymich zasp śnieżnych. Wystawał tylko przysypany śniegiem czubek najwyższej topoli, o który stała oparta słomiana Marzanna. Wyglądała jeszcze lepiej niż dwa dni wcześniej. Spódnica i sweter wyglądały jak nowe, korali było więcej, a chustka na słomianej głowie miała nawet błyszczące nitki. Biedne zwierzęta, które nie miały gdzie się podziać, bo ich domy były całkiem zasypane, zgromadziły się wokół słomianej kukły.
- Nasze kłopoty to jej sprawka - powiedział lis Zygmunt. - Przypominam sobie, jak dziadek i babcia mówili kiedyś, że dopiero jak Marzanna popłynie do morza, to zima pójdzie za nią. Więc jeśli Marzanna tu zostanie, to zima również i już nigdy nie ustąpi miejsca wiośnie.
- Tak nie może być - stwierdził jeleń Jędrek. - Nie możemy pozwolić, aby zwierzęta leśne marniały a Marzanna i Zima robiły się coraz mocniejsze.
- To ja i Róża zaraz ją odniesiemy na rzekę - powiedział cichutko Florek, który czuł się winny za całe to zamieszanie.
- Nie pójdziesz tam sam - powiedział Niedźwiedź Wiktor. - Wszyscy ją odprowadzimy i dopilnujemy, aby na pewno popłynęła do morza. Zima, jak to zobaczy, pójdzie za nią - dodał. Tak też zrobili. Nad rzekę poszły lisy, wilki, sarny i oczywiście niedźwiedź Wiktor, który rzucił kukłę na środek zamarzniętej rzeki. Kiedy Marzanna była już na lodowej krze, zwierzęta z radością pomachały jej na pożegnanie. Nurt rzeki przenosił słomianą kukłę coraz dalej i dalej, a na Polanie Siedmiu Sosen śnieg zaczął gwałtownie topnieć. Wyrosła trawa, zakwitały wiosenne kwiaty a gałązki drzew zaczęły wypuszczać liście.
- Przestańcie patrzeć za Marzanną - zawołała sowa Klara, która usiadła na wysokiej gałęzi.- Cieszcie się, bo do Jasnego Lasu nareszcie przyszła Pani Wiosna!
Rozradowane zwierzęta pobiegły ją witać. Ale najbardziej cieszył się Florek, którego ta przygoda wiele nauczyła.
c.d.n.
Celina Kurowska, Stowarzyszenie Wspierania Inicjatyw Głogoczowa
Kwiecień 2015r.