Mój mąż ma na imię Andrzej ( w tym roku obchodzi 42 urodziny ), mamy cudowną 11-letnią córcię Amelkę. Nasza tragiczna historia zaczęła się niewinnie podczas weekendu majowego w 2016 roku. Wybraliśmy się do brata męża w odwiedziny i wówczas podczas wchodzenia na 4 piętro nie wiadomo skąd nagle pojawiła się u Andrzeja zadyszka. Byliśmy tym faktem ogromnie zaskoczeni bo Andrzej nigdy nie palił ( ja także ), dbał o zdrowie, regularnie wykonywał badania kontrolne oraz uprawiał amatorsko sport.
Po powrocie do domu niezwłocznie zgłosił się do przychodni, gdzie stwierdzono zapalenie oskrzeli i przepisano antybiotyk. Niestety nic on nie pomógł, a stan zaczął się pogarszać - mąż dostał w nocy duszności. Kolejna wizyta u lekarza rodzinnego i tym razem natychmiastowe skierowanie na rentgen w przyszpitalnym SOR. Tam kilkunastogodzinne oczekiwanie na przyjęcie, bo... "pacjent wygląda bardzo zdrowo". Po wykonaniu zdjęcia RTG o drugiej w nocy lekarka bez wahania odesłała męża na oddział szpitalny w celu dalszych badań. Cała diagnostyka została wykonana w jednym dniu, a już w następnym lekarz przekazał nam szokującą informację o podejrzeniu bardzo agresywnego nowotworu płuca z przerzutami... W tym momencie cały świat nam się zawalił i ciężko opisać słowami to co wówczas czuliśmy - szok, łzy, przerażenie, bezradność i krążące w myślach pytanie: dlaczego akurat naszą rodzinę to spotkało ??? Przecież tyle jeszcze przed nami rzeczy do zrobienia, wspólne plany; wychowanie dziecka, któremu zostali tylko rodzice, bo nie ma już na świecie dziadków. Po pierwszym szoku postanowiliśmy podjąć walkę z tą podstępną chorobą i nie poddawać się, dopóki będzie choć cień nadziei na ratunek.
Mąż musiał przejść mnóstwo specjalistycznych badań, męczących zabiegów, konsultacji w kilku szpitalach ( Kraków, Zakopane, Gliwice ). Wreszcie po 2,5 miesiącach udało uzyskać się ostateczną diagnozę - niestety bardzo okrutną - rak gruczołowy płuca w 4 stopniu z przerzutami do opłucnej, węzłów śródpiersia oraz kręgosłupa. Dla mnie wtedy, jako zupełnego laika w temacie nowotworów, niewiele to znaczyło, ale po przejrzeniu informacji w internecie rozpacz była coraz większa. Przed Andrzejem było kilka, a w najlepszym przypadku kilkanaście miesięcy życia... ;-(
W lipcu choroba zaczęła coraz bardziej dawać znać o sobie, gdyż u Andrzeja wystąpiły bardzo silne bóle w kręgosłupie lędźwiowym przebijające do nogi,wskutek czego ciężko było mu siedzieć o chodzeniu nawet nie wspominając. Nie pomagały już środki przeciwbólowe tak silne jak ketonal forte czy morfina. Neurochirurg stwierdził, że trafiliśmy do niego w ostatnim momencie, bo przerzuty raka spowodowały uszkodzenia kręgów kręgosłupa i w każdym momencie mogło dojść nawet do przerwania rdzenia kręgowego czyli całkowitego paraliżu od pasa w dół ! W połowie sierpnia 2016 r dokonano wertebroplastyki ( cementowanie kręgów ), co wzmocniło kręgosłup jednak nie zmniejszyło odczuwalnego bólu - oprócz leków typowo przeciwbólowych i przeciwzapalnych mąż musiał dostać leki opioidowe uśmierzające ból. W początkowym okresie po tym zabiegu nie był w stanie nawet siedzieć, musiał jeść w pozycji leżącej a po prawie 2 miesiącach dopiero był w stanie z amboną przejść kilka metrów. Walka z bólem nowotworowym i o przywrócenie pełnej sprawności trwa do dziś, a jeden z najlepszych neurochirurgów w kraju po konsultacji uznał, że nie ma możliwości operacji i pozostaje tylko terapia paliatywna bólu...
Lekarze jako leczenie zaproponowali nam chemioterapię paliatywną, która dawała nadzieję tylko na przedłużenie życia o kilka miesięcy. Nie byliśmy w stanie się z tym pogodzić, zaczęliśmy intensywnie szukać w internecie i na forach onkologicznych różnych rodzajów terapii zarówno w Polsce jak i za granicą. Znaleźliśmy badania kliniczne w Warszawie, do których we wrześniu 2016 r. udało się Andrzejowi zakwalifikować - wreszcie rozpoczął leczenie onkologiczne poprzez chemioterapię oraz nowoczesny lek immunoterapeutyczny ( nierefundowany w Polsce ) . Odpowiedź na leczenie napawała nas optymizmem i dawała nadzieję oraz energię do dalszej walki. Po dwóch pierwszych cyklach guzy zmniejszyły się o 20-30% co onkolog uznał za świetny rezultat. Na jesieni 2017 r. wynik był jeszcze lepszy, bo nowotwór ustąpił w 60-80%. Leczenie trwało do stycznia 2018 r., kiedy po kolejnej kontrolnej tomografii niestety okazało się, że rak nie ma zamiaru się poddać i nastąpiła bardzo szybko postępująca progresja. W ciągu trzech miesięcy niektóre zmiany urosły o 100% !!! :( Jest takie powiedzenie : " co nas nie zabije, to nas wzmocni " i my też się nie damy rakowi - nie zamierzamy ustąpić i zaczynamy kolejną bitwę !
Progresja choroby spowodowała, że usunięto męża z programu tamtego badania klinicznego. Andrzej obecnie jest prawie 1,5 miesiąca bez żadnego leku, dlatego musimy JAK NAJSZYBCIEJ zacząć drugą linię leczenia. Jeżeli zbiórka się powiedzie Andrzej będzie mógł być leczony nowoczesnym lekiem, który nie jest refundowany w Polsce, ale stosowany już z powodzeniem w Europie Zachodniej. Ten lek jest w stanie zablokować rozwój raka i daje szanse na cofanie się choroby. Nowotwór nie daje nam wyboru - rośnie teraz w nieprawdopodobnym tempie i jeżeli go szybko nie zatrzymamy to męża czeka niechybna śmierć :(
Niestety leczenie to jest bardzo drogie, na drugim końcu Polski więc czeka dodatkowo masa wydatków związanych z dojazdami, noclegami, wyżywieniem i bez pomocy darczyńców nie mamy szans, aby sami wygrać tę walkę...
Jeżeli możecie pomóc Andrzejowi w jakikolwiek sposób, będziemy Wam niesamowicie wdzięczni...
Tylko dzięki Waszej pomocy możemy pokonać raka !
Dokonajmy razem cudu i dzięki darom serca uratujmy mu życie!
Aleksandra Wilk
-------------------
Państwo Aleksandra i Andrzej Wilk są mieszkańcami Glogoczowa. W chwili obecnej prowadzona jest zbiórka środków na leczenie Andrzeja na portalu:
https://zrzutka.pl/z/walczymyzrakiem
Rodzinę w walce z nowotworem można również wesprzeć przeznaczając 1% podatku zgodnie z poniższa informacją.